Co sprawia, że zima w Skandynawii jest tak wyjątkowa dla snowboardzistów? Odpowiedź znalazłem w Sztokholmie, gdzie po raz pierwszy uczestniczyłem w Diyx Street Jam, wydarzeniu, które pokazało mi, jak wiele można zyskać, jeżdżąc na desce w miejskich warunkach!
Zostałem zaproszony przez Ride Snowboards na to wydarzenie. W tym roku sponsorami byli także Bataleon, SkullCandy, Oakley i Monsters. Nigdy wcześniej nie odwiedziłem Sztokholmu, a mimo że jeżdżę na desce od dawna, zwykle wybieram Alpy. Warto zauważyć, że kultura snowboardowa w Polsce jest równie zamknięta jak w USA czy Japonii.
W krajach skandynawskich zima trwa dłużej niż w Polsce, choć zaczyna się podobnie – pod koniec listopada lub na początku grudnia. Wygląda to jednak inaczej, ponieważ w miastach często leży śnieg. Studenci i pracownicy mogą więc jeździć na desce w tygodniu, tuż pod domem. W Polsce również zdarzają się takie dni, ale jest ich niewiele. Nic dziwnego, że street snowboard stoi tam na wysokim poziomie. Większość ujęć streetowych w filmach pochodzi właśnie ze Skandynawii.
W Polsce organizowane są podobne imprezy, choć nieregularnie. Szkoda, że Supersklep zrezygnował z wydarzenia w Krakowie, ale trzeba przyznać, że dobra impreza wymaga odpowiedniego budżetu.
W Sztokholmie wydarzenie odbyło się na stadionie, a w tle cały czas dzieci grały w piłkę.
Intensywne Zawody Sportowe: Dwa Dni, Dwie Strefy i Niezapomniane Widowisko!
Przygotowano dwie strefy dla zawodników, a impreza trwała praktycznie dwa dni. Pierwszy dzień był przeznaczony na treningi, a właściwe zawody odbyły się w piątek.
Dzięki dwóm strefom organizacja była sprawna – był czas na naprawę najazdów i lądowań (temperatura wynosiła 10 stopni). Obie strefy miały odmienny charakter.
Pierwsza, główna strefa, składała się z trzech rurek, w tym jednej dziennej, która umożliwiała transfer na niższe sekcje. Zobaczcie relację tutaj.
Druga sekcja to przede wszystkim Wall Vansa z zainstalowaną instalacją ogniową. Gdy zawodnicy wskakiwali na ścianę, organizatorzy odpalali ogień. W nocy wyglądało to spektakularnie, podobnie jak upadek jednego z riderów na brzuch na tę płonącą konstrukcję. Na szczęście miał rękawiczki i się nie poparzył… ani nie przypalił.
Zawodnicy sami zbudowali ciekawą konstrukcję, omijając ścianę i wjeżdżając po plastikowej rurze na mini skocznię. Próbowali tam salta lub obrotów, ale praktycznie nikt tego nie wylądował, co sprawiło, że wszyscy mocno dopingowali tych, którzy podejmowali próbę.
Fajnie, że organizatorzy nie sabotowali tej inicjatywy. W końcu to impreza organizowana przez snowboardzistów dla snowboardzistów.
Sponsorzy ściągnęli swoich zawodników z całej Skandynawii, ale nie zabrakło też dwóch riderów z Japonii i kilku z USA, w tym Zeba Powella z ekipą.
Dzień Drugi: Ekscytacja w Serce Miasta
Impreza odbyła się w sercu miasta i była absolutnie niesamowita. Organizatorzy przekształcili przestrzeń, rozbierając wcześniejsze konstrukcje, zgarniając śnieg i przenosząc wszystko w nowe miejsce. Tym razem mieliśmy do dyspozycji jeden podest oraz najazd na trzy rurki i jeden box, z każdą przeszkodą unikalną. Jeden z raili okazał się szczególnie trudny, co sprawiło, że właśnie tam dochodziło do największej liczby upadków, ponieważ zawodnicy znów musieli się z nim oswoić.
Zgromadziło się prawie 30 uczestników, co chwilami tworzyło kolejki. Atmosfera była niezwykle żywiołowa – kibiców było tyle, co na stadionie narodowym. Wspaniałe nagłośnienie i muzyka dodawały energii, a gdy słońce zaszło i organizatorzy odpalili ognie pod przeszkodami, zrobiło się naprawdę gorąco.
Najlepszy przejazd po połamanym railu zakończył się złamaniem deski, ale to wcale nie powstrzymało zawodnika Fridthofa Seathera Tischendorfa przed efektownym lądowaniem.
Czy warto pojechać na taką imprezę? Pracuję w branży i w szczycie sezonu raczej bym się nie wybrał, bo wolałbym ten dzień spędzić z przyjaciółmi i rodziną w górach. Ale w październiku czy nawet w listopadzie warto się wybrać. Tym bardziej, że można to połączyć z dobrą imprezą. Tutaj były dwie: 30. urodziny Methodmaga (zaproszenia można było dostać przez Instagram) oraz premiera filmów snowboardowych, trochę jak Winterismylove, tylko że riderzy stanowili ponad połowę obsady. Tu też można było się wkręcić, ale za odpowiednią opłatą.
Sama impreza streetowa była oczywiście darmowa. Sztokholm to piękne miasto z dobrym połączeniem lotniczym. Poza tym wszyscy mówią po angielsku, a dziewczyny są bardzo ładne.
Kolejny przystanek: Helsinki.
Za kulisami trwały rozmowy, czy Ride Snowboards mógłby zorganizować podobne wydarzenie w Polsce. I wiecie co? Negocjacje ruszyły pełną parą…
Podsumowując, wydarzenie w Sztokholmie było nie tylko świetną okazją do rywalizacji, ale także do nawiązania nowych znajomości w snowboardowej społeczności. Jeśli macie możliwość, nie wahajcie się wziąć udział w podobnych imprezach – to niezapomniane doświadczenie! A może w przyszłości spotkamy się na podobnym wydarzeniu w Polsce? Trzymajcie kciuki za rozwój snowboardowej kultury w naszym kraju i do zobaczenia na stoku!
Czytaj więcej:
Autorzy tekstu : Piotr Sz. i Gabriela G.